niedziela, 30 listopada 2008

welcome to the jungle

Juz teraz wiem dlaczego Ada jest tak zakochana w dzungli. I choc sama wole inne klimaty, przyznaje obiektywnie ze mozna sie w niej zakochac. A nawet w samych jej odglosach, momentami wrecz ogluszajacych, w tym, ze co drugi krok spod nog umyka jakis dziwny stworek, o jaszczurkach nawet nie wspomne bo to po prostu standard.
Ide sobie a tu szop, pare krokow dalej regionalne ptactwo, ide ide dalej...o! krokodyl! leniwie wygrzewa sie na brzegu, a to ci dopiero :) i tak dalej i tak dalej.
Wodospady sa cudne. Kto nie widzial polecam, mozna nawet po brazylijskiej stronie zaglosowac na nie jako na cud swiata. Obejrzalam je z obu stron, jesli zadacie pytanie z ktorej strony sa piekniejsze, odpowiem: przedwczoraj byly piekniejsze ze strony argentynskiej, a wczoraj byly piekniejsze z brazylijskiej. Inaczej sie nie da. Perfekcyjne dzielo Stworcy, prawdziwy cud. Stac bez ruchu i napawac sie widokiem mozna godzinami, dniami, miesiacami. Zapewniam, nie nudzi sie!
Ada, przed udaniem sie tam, a pozniej w trakcie (zwlaszcza w trakcie), mialam pewne watpliwosci, czy Twoj aparat przezyje te hektolitry wody, postanowilam jednak zaryzykowac (w koncu to nie moj aparat :p )
Dla uspokojenia powiem, ze przezyl i co wiecej, ma sie calkiem dobrze, tylko zzera okropnie baterie, zwlaszcza w chlodnych regionach. Ale nie narzekam, bo mam juz na nim okolo tysiaca zdjec, sama nie wiem kto to bedzie ogladal, chyba tylko ja sama :)
Tego posta pisze juz w zasadzie trzeci dzien i robie to ponownie z Buenos Aires, gdzie dzieki Bogu dotarlam dzisiaj z trzygodzinnym poslizgiem z powodu awarii autobusu ktory wiozl mnie bezposrednio z Puerto Iguazu, wiec zamiast osiemnastu godzin z kawałkiem, jechalam prawie dwadziescia dwie, ale wlasciwie juz mi bylo wszystko jedno trzy w tą czy w tamtą, bez znaczenia. Za moment bede sie kierowala w strone lotniska skad wieczorem mam lot do Frankfurtu, jeszcze tylko jakis malutki obiadek (malutki, bo najem sie w samolocie ;p ) i pryskam stad. Od wczorajszego popoludnia, czyli od momentu opuszczenia wodospadow popadlam w depresje, ledwie czlowiek sie do czegos/kogos przywiaze, a tu juz trzeba sie zegnac, a ja tego bardzo nie lubie, nawet chyba bardziej niz pakowania klamotow. Przy okazji pakowania podjelam decyzje o zakupie nowego - wiekszego plecaka, bo za nic w swiecie nie moglam upchnac prezentow !
...

welcome to the jungle

Juz teraz wiem dlaczego Ada jest tak zakochana w dzungli. I choc sama wole inne klimaty, przyznaje obiektywnie ze mozna sie w niej zakochac. A nawet w samych jej odglosach, momentami wrecz ogluszajacych, w tym, ze co drugi krok spod nog umyka jakis dziwny stworek, o jaszczurkach nawet nie wspomne bo to po prostu standard.
Ide sobie a tu szop, pare krokow dalej regionalne ptactwo, ide ide dalej...o! krokodyl! leniwie wygrzewa sie na brzegu, a to ci dopiero :) i tak dalej i tak dalej.
Wodospady sa cudne. Kto nie widzial polecam, mozna nawet po brazylijskiej stronie zaglosowac na nie jako na cud swiata. Obejrzalam je z obu stron, jesli zadacie pytanie z ktorej strony sa piekniejsze, odpowiem: przedwczoraj byly piekniejsze ze strony argentynskiej, a wczoraj byly piekniejsze z brazylijskiej. Inaczej sie nie da. Perfekcyjne dzielo Stworcy, prawdziwy cud. Stac bez ruchu i napawac sie widokiem mozna godzinami, dniami, miesiacami. Zapewniam, nie nudzi sie!
Ada, przed udaniem sie tam, a pozniej w trakcie (zwlaszcza w trakcie), mialam pewne watpliwosci, czy Twoj aparat przezyje te hektolitry wody, postanowilam jednak zaryzykowac (w koncu to nie moj aparat :p )
Dla uspokojenia powiem, ze przezyl i co wiecej, ma sie calkiem dobrze, tylko zzera okropnie baterie, zwlaszcza w chlodnych regionach. Ale nie narzekam, bo mam juz na nim okolo tysiaca zdjec, sama nie wiem kto to bedzie ogladal, chyba tylko ja sama :)
Tego posta pisze juz w zasadzie trzeci dzien i robie to ponownie z Buenos Aires, gdzie dzieki Bogu dotarlam dzisiaj z trzygodzinnym poslizgiem z powodu awarii autobusu ktory wiozl mnie bezposrednio z Puerto Iguazu, wiec zamiast osiemnastu godzin z kawałkiem, jechalam prawie dwadziescia dwie, ale wlasciwie juz mi bylo wszystko jedno trzy w tą czy w tamtą, bez znaczenia. Za moment bede sie kierowala w strone lotniska skad wieczorem mam lot do Frankfurtu, jeszcze tylko jakis malutki obiadek (malutki, bo najem sie w samolocie ;p ) i pryskam stad. Od wczorajszego popoludnia, czyli od momentu opuszczenia wodospadow popadlam w depresje, ledwie czlowiek sie do czegos/kogos przywiaze, a tu juz trzeba sie zegnac, a ja tego bardzo nie lubie, nawet chyba bardziej niz pakowania klamotow. Przy okazji pakowania podjelam decyzje o zakupie nowego - wiekszego plecaka, bo za nic w swiecie nie moglam upchnac prezentow !
...

la cucaracha, la cucara - cha ...

eeeh, ale czemu ja sie wlasciwie czepiam, przeciez w koncu jestem w tropikach. A poza tym od jednego czarnego robaka znalezionego we wlasnej w poscieli jeszcze nikt nie umarl, prawda? Jesli dodac do tego ze po kilku noclegach w hotelu w Buenos, jestem cala pogryziona przez nieznane mi insekty (prawdopodobnie szalejace stada pchel), to w ogole jest jakas pestka.
Po 18 godzinach spedzonych w autobusie z Buenos Aires, dotarlam do Puerto Iguazu, ale jestem dzielna, prawda?
Dzisiaj dzien spedzony bardzo intensywnie zakonczyl sie impreza w hotelowym ogrodku. Do Puerto Iguazu dojechalam okolo poludnia i by nie tracic czasu wybralam sie na wycieczke do Paragwaju, do miasteczka lezacego na granicy z Brazylia, nazywanego miasteczkiem przemytnikow. To bylo prawdziwe wyzwanie. Wyjsc stamtad bez szwanku, wrecz nieprawdopodobne, na dodatek z mnostwem zdjec, ktore postaram sie wrzucic jutro, to jest prawdziwy sukces !!! Licze na slowa uznania, choc moze nie dzis, ale dopiero jak zamieszcze fotki :))
Troche juz zaczyna mnie ogarniac smutek z powodu zblizajacej sie wielkimi krokami daty wyjadu stad, ale trzymam sie jakos, wierzac, ze te wakacje pozostana na zawsze w mojej pamieci jako cos zupenie absolutnie niezwyklego.
Jutro rajd po wodospadach od strony argentynskiej, licze na niezwykle wrazenia. Caluje wszystkich bardzo goraco : *
...

la cucaracha, la cucara - cha ...

eeeh, ale czemu ja sie wlasciwie czepiam, przeciez w koncu jestem w tropikach. A poza tym od jednego czarnego robaka znalezionego we wlasnej w poscieli jeszcze nikt nie umarl, prawda? Jesli dodac do tego ze po kilku noclegach w hotelu w Buenos, jestem cala pogryziona przez nieznane mi insekty (prawdopodobnie szalejace stada pchel), to w ogole jest jakas pestka.
Po 18 godzinach spedzonych w autobusie z Buenos Aires, dotarlam do Puerto Iguazu, ale jestem dzielna, prawda?
Dzisiaj dzien spedzony bardzo intensywnie zakonczyl sie impreza w hotelowym ogrodku. Do Puerto Iguazu dojechalam okolo poludnia i by nie tracic czasu wybralam sie na wycieczke do Paragwaju, do miasteczka lezacego na granicy z Brazylia, nazywanego miasteczkiem przemytnikow. To bylo prawdziwe wyzwanie. Wyjsc stamtad bez szwanku, wrecz nieprawdopodobne, na dodatek z mnostwem zdjec, ktore postaram sie wrzucic jutro, to jest prawdziwy sukces !!! Licze na slowa uznania, choc moze nie dzis, ale dopiero jak zamieszcze fotki :))
Troche juz zaczyna mnie ogarniac smutek z powodu zblizajacej sie wielkimi krokami daty wyjadu stad, ale trzymam sie jakos, wierzac, ze te wakacje pozostana na zawsze w mojej pamieci jako cos zupenie absolutnie niezwyklego.
Jutro rajd po wodospadach od strony argentynskiej, licze na niezwykle wrazenia. Caluje wszystkich bardzo goraco : *
...

piątek, 28 listopada 2008

niewyróbka z niewytrzymką

Po prostu taki upal, ze momentami marze o tym, by wejsc chociaz na 10 sekund do kriokomory. Czlowiek sie poci nawet jak sie nie rusza. No dramat. A jak sobie pomysle ze w Puerto Iguazu, gdzie wybieram sie juz dzis wieczor, jest jeszcze cieplej, to cierpnie mi skora z przerazenia. Jak przystalo na polkule poludniowa, wlasnie zaczyna sie tu upalne lato, a im blizej rownika tym gorzej. uff!!
A ja tu czytam w necie, ze w Polsce sniezne zawieruchy. W hotelu gdzie mieszkam spotkalam Niemca, ktory przy wieczornym piwku (jak przystalo na Niemca) opowiadal, ze kupil sobie bilet na lot ze swojego miasta do Montevideo, lecz ze wzgledu na burze sniezne i zamiecie zmieniono mu lot na z Frankfurtu do Buenos. A jak patrze za okno, to az wierzyc mi sie nie chce.
Musze Wam powiedziec, ze kawiarenka internetowa, w ktorej wlasnie siedze (dwie ulice od hotelu) miesci sie w cukierni a wlasciwie tuz nad nia. Tak naprawde to wchodzi sie do cukierni, zaraz przy wejsciu sa metalowe schody na taki jakby balkon gdzie znajduja sie komputery. Strasznie smieszne miejsce, bo stukam w klawiature i zezuje na dol, gdzie w tej chwili jakis gosc kupuje sobie lody :) Chetnie pstryknelabym fotke, ale boje sie ze sie na mnie obsluga zdenerwuje, no bo jak mam im wytlumaczyc ze to dla mnie calkowita egzotyka ?
No dobra, dosc tego marudzenia, przejdzmy do dokumentacji fotograficznej.


specjalnie dla Ady, pingwiny :P (prawda, ze wcale nie jestem zlosliwa ? :o)
zdjecie jeszcze z Chile, slodziutkie takie, daly mi sie podejsc calkiem blisko


a to juz dzielnica La Boca, mowi sie ze jest wizytowka Buenos Aires


pary tanczace tango na ulicach Buenos to czesty widok, dla turystow zrobia wszystko



w podrozy do Urugwaju :)

Przy okazji, kilka slow o Urugwaju. Niewiele go widzialam, zwiedzilam zaledwie jedno sliczne miasteczko o nazwie Colonia de Sacramento, znajdujace sie po drugiej stronie rzeki La Plata, przy jej ujsciu do Atlantyku. Cudna kolonialna zabudowa sprawia jakby sie bylo przeniesionym kilka wiekow wstecz. Uroku dodaja rosnace wszedzie palmy, drzewa na ktorych wisza dojrzale juz pomarancze, oraz mnostwo zieleni i kwiatow. Do tego czysciutko i cichutko a powietrze przesycone slodkim zapachem kwiatow i owocow. Calkowite przeciwienstwo Buenos. Mysle sobie, ze jesli mozna sobie wyobrazic raj, to musi on tak wlasnie wygladac.
...

niewyróbka z niewytrzymką

Po prostu taki upal, ze momentami marze o tym, by wejsc chociaz na 10 sekund do kriokomory. Czlowiek sie poci nawet jak sie nie rusza. No dramat. A jak sobie pomysle ze w Puerto Iguazu, gdzie wybieram sie juz dzis wieczor, jest jeszcze cieplej, to cierpnie mi skora z przerazenia. Jak przystalo na polkule poludniowa, wlasnie zaczyna sie tu upalne lato, a im blizej rownika tym gorzej. uff!!
A ja tu czytam w necie, ze w Polsce sniezne zawieruchy. W hotelu gdzie mieszkam spotkalam Niemca, ktory przy wieczornym piwku (jak przystalo na Niemca) opowiadal, ze kupil sobie bilet na lot ze swojego miasta do Montevideo, lecz ze wzgledu na burze sniezne i zamiecie zmieniono mu lot na z Frankfurtu do Buenos. A jak patrze za okno, to az wierzyc mi sie nie chce.
Musze Wam powiedziec, ze kawiarenka internetowa, w ktorej wlasnie siedze (dwie ulice od hotelu) miesci sie w cukierni a wlasciwie tuz nad nia. Tak naprawde to wchodzi sie do cukierni, zaraz przy wejsciu sa metalowe schody na taki jakby balkon gdzie znajduja sie komputery. Strasznie smieszne miejsce, bo stukam w klawiature i zezuje na dol, gdzie w tej chwili jakis gosc kupuje sobie lody :) Chetnie pstryknelabym fotke, ale boje sie ze sie na mnie obsluga zdenerwuje, no bo jak mam im wytlumaczyc ze to dla mnie calkowita egzotyka ?
No dobra, dosc tego marudzenia, przejdzmy do dokumentacji fotograficznej.


specjalnie dla Ady, pingwiny :P (prawda, ze wcale nie jestem zlosliwa ? :o)
zdjecie jeszcze z Chile, slodziutkie takie, daly mi sie podejsc calkiem blisko


a to juz dzielnica La Boca, mowi sie ze jest wizytowka Buenos Aires


pary tanczace tango na ulicach Buenos to czesty widok, dla turystow zrobia wszystko



w podrozy do Urugwaju :)

Przy okazji, kilka slow o Urugwaju. Niewiele go widzialam, zwiedzilam zaledwie jedno sliczne miasteczko o nazwie Colonia de Sacramento, znajdujace sie po drugiej stronie rzeki La Plata, przy jej ujsciu do Atlantyku. Cudna kolonialna zabudowa sprawia jakby sie bylo przeniesionym kilka wiekow wstecz. Uroku dodaja rosnace wszedzie palmy, drzewa na ktorych wisza dojrzale juz pomarancze, oraz mnostwo zieleni i kwiatow. Do tego czysciutko i cichutko a powietrze przesycone slodkim zapachem kwiatow i owocow. Calkowite przeciwienstwo Buenos. Mysle sobie, ze jesli mozna sobie wyobrazic raj, to musi on tak wlasnie wygladac.
...

środa, 26 listopada 2008

buenos dias Buenos Aires

...Buenos Aires, najwieksze miasto jakie udalo mi sie odwiedzic w zyciu - 13 milionow mieszkancow, drugie tyle turystow, niezliczona ilosc samochodow, autobusow, bez przerwy trabiacych, ciezko wiszacy smog, przeokropny halas. Jest jednym z niewielu miejsc, do ktorych wiem, ze raczej nie bede chciala juz nigdy w zyciu wrocic. Wiec jest 3:1. Chile powieksza przewage, a ten 1 punkt dla Argentyny to za Ushuaie, oczywiscie :) gdyz poza krajobrazami, zafundowalam tam sobie dodatkowe atrakcje, o ktorych juz bylo w poprzednich postach.
Buenos Aires, zdecydowanie przereklamowane, momentami czulam sie jak kilku roznych miastach europejskich naraz. Sa budynki z Paryza, bardzo duzo wloskiej architektury, nawet maja Big Bena, o dziwo, bo po awanturze o Falklandy Malwiny, teoretycznie byc tam go nie powinno. Bardzo sie staraja zeby wygladalo jak w Europie, trochę to dziwne.
Ada, z tym tangiem to tez nie jest do konca prawda. Przyznaje, ze sa miejsca gdzie mozna sie nauczyc je tanczyc, ale to kosztuje fure pieniedzy, a na ulicach owszem, tancza pary przy muzyce na zywo lub z plyty, ale to wszystko jest tylko na pokaz, dla turystow ...
Zeby nie bylo ze jestem tak bardzo krytyczna, przyznaje ze sa fajne miejsca, ale nie jest ich az tak znow wiele. Zycie nocne tez nie jest takie jak sobie to wyobrazalam wczesniej. Chilijczycy bawia sie czesciej i sa o wiele bardziej spontaniczni.
Cale szczescie powoli szykuje sie do opuszczenia tego molocha, jutro wczesnie rano wyruszam na drugi brzeg La Platy, czyli do Urugwaju, niestety tylko na jeden dzien, bo juz na piatek mam zarezerwowany bilet do Puerto Iguazu. Duzo sobie obiecuje po tej wycieczce, mam nadzieje, ze wodospady mnie nie zawioda i Argentyna chociaz w czesci odrobi straty.
Poniewaz w piatek rano, tuz przed wyjazdem bede robila w Buenos zakupy, macie ostatnia szanse na zamowienie bombilli do mate, bo juz calkiem nie pamietam kto mnie o nie prosil :)
...

buenos dias Buenos Aires

...Buenos Aires, najwieksze miasto jakie udalo mi sie odwiedzic w zyciu - 13 milionow mieszkancow, drugie tyle turystow, niezliczona ilosc samochodow, autobusow, bez przerwy trabiacych, ciezko wiszacy smog, przeokropny halas. Jest jednym z niewielu miejsc, do ktorych wiem, ze raczej nie bede chciala juz nigdy w zyciu wrocic. Wiec jest 3:1. Chile powieksza przewage, a ten 1 punkt dla Argentyny to za Ushuaie, oczywiscie :) gdyz poza krajobrazami, zafundowalam tam sobie dodatkowe atrakcje, o ktorych juz bylo w poprzednich postach.
Buenos Aires, zdecydowanie przereklamowane, momentami czulam sie jak kilku roznych miastach europejskich naraz. Sa budynki z Paryza, bardzo duzo wloskiej architektury, nawet maja Big Bena, o dziwo, bo po awanturze o Falklandy Malwiny, teoretycznie byc tam go nie powinno. Bardzo sie staraja zeby wygladalo jak w Europie, trochę to dziwne.
Ada, z tym tangiem to tez nie jest do konca prawda. Przyznaje, ze sa miejsca gdzie mozna sie nauczyc je tanczyc, ale to kosztuje fure pieniedzy, a na ulicach owszem, tancza pary przy muzyce na zywo lub z plyty, ale to wszystko jest tylko na pokaz, dla turystow ...
Zeby nie bylo ze jestem tak bardzo krytyczna, przyznaje ze sa fajne miejsca, ale nie jest ich az tak znow wiele. Zycie nocne tez nie jest takie jak sobie to wyobrazalam wczesniej. Chilijczycy bawia sie czesciej i sa o wiele bardziej spontaniczni.
Cale szczescie powoli szykuje sie do opuszczenia tego molocha, jutro wczesnie rano wyruszam na drugi brzeg La Platy, czyli do Urugwaju, niestety tylko na jeden dzien, bo juz na piatek mam zarezerwowany bilet do Puerto Iguazu. Duzo sobie obiecuje po tej wycieczce, mam nadzieje, ze wodospady mnie nie zawioda i Argentyna chociaz w czesci odrobi straty.
Poniewaz w piatek rano, tuz przed wyjazdem bede robila w Buenos zakupy, macie ostatnia szanse na zamowienie bombilli do mate, bo juz calkiem nie pamietam kto mnie o nie prosil :)
...

fotki z pobytu w Ushuaia, czyli na koncu swiata


jedno z najladniejszych zdjec w mojej karierze :) - okolice Ushuaii


kormorany


niesamowite lwy morskie, son muy muy graciosos
maja tylko jedna wade wade, a mianowicie kazdy samiec ma 7 samic, ale jak twierdzil moj przewodnik Ruben (tak, tak ten wspolzatrzymany od wina), to tez nie za dobrze, bo tym samym kazdy samiec ma 7 tesciowych, ktore wciaz go pytaja gdzie byl ostatniej nocy


w tle Ushuaia - miasto na koncu swiata


roslina nazywana indianska viagra, nie wiem jak sie ja spozywa, czy w postaci wywaru czy tez bezposrednio z krzaka, ale choc jej nie probowalam, dzialanie jestem w stanie sobie wyobrazic
...

fotki z pobytu w Ushuaia, czyli na koncu swiata


jedno z najladniejszych zdjec w mojej karierze :) - okolice Ushuaii


kormorany


niesamowite lwy morskie, son muy muy graciosos
maja tylko jedna wade wade, a mianowicie kazdy samiec ma 7 samic, ale jak twierdzil moj przewodnik Ruben (tak, tak ten wspolzatrzymany od wina), to tez nie za dobrze, bo tym samym kazdy samiec ma 7 tesciowych, ktore wciaz go pytaja gdzie byl ostatniej nocy


w tle Ushuaia - miasto na koncu swiata


roslina nazywana indianska viagra, nie wiem jak sie ja spozywa, czy w postaci wywaru czy tez bezposrednio z krzaka, ale choc jej nie probowalam, dzialanie jestem w stanie sobie wyobrazic
...

poniedziałek, 24 listopada 2008

klopoty z policja to moja specjalnosc

Po upojnie spedzonych trzech ostatnich dniach, wyruszam dzis na podboj Buenos Aires. Upojnie... bo skladaly sie one z prawie samych przyjemnosci, czyli zwiedzania okolicy, absolutnie przecudnej (to 3 dni temu), rejsu jachtem po okolicznych skalistych wysepkach (to przedwczoraj) w poszukiwaniu lwow morskich i kormoranow (mam z tego rejsu fantastyczne fotki, ktore wrzuce przy okazji) oraz orki (marzenie scietej glowy) :/ a takze zaledwie 10 kilometrowego, zupelnie lajtowego trekkingu po tutejszym parku narodowym - to wczoraj. Za moment biore graty i smigam na lotnisko, wiec na ten moment porzuce sprzet elektroniczny i po poludniu odezwe sie ze stolicy Argentyny.
Pozdrawiam wszystkich goraco :)
p.s. nawiazujac do tytulu posta, przedwczorajszej nocy zostalam zatrzymana przez policje argentynska za spozywanie wina z tak zwanego gwinta na terenie militarnym co czynilam wspolnie z pilotem z porannego rejsu. oops! zadnych znakow nie bylo. ale pol butelki poszlo sie opalac, bo nam ja zabrano zanim pokazalo sie dno :((
...

klopoty z policja to moja specjalnosc

Po upojnie spedzonych trzech ostatnich dniach, wyruszam dzis na podboj Buenos Aires. Upojnie... bo skladaly sie one z prawie samych przyjemnosci, czyli zwiedzania okolicy, absolutnie przecudnej (to 3 dni temu), rejsu jachtem po okolicznych skalistych wysepkach (to przedwczoraj) w poszukiwaniu lwow morskich i kormoranow (mam z tego rejsu fantastyczne fotki, ktore wrzuce przy okazji) oraz orki (marzenie scietej glowy) :/ a takze zaledwie 10 kilometrowego, zupelnie lajtowego trekkingu po tutejszym parku narodowym - to wczoraj. Za moment biore graty i smigam na lotnisko, wiec na ten moment porzuce sprzet elektroniczny i po poludniu odezwe sie ze stolicy Argentyny.
Pozdrawiam wszystkich goraco :)
p.s. nawiazujac do tytulu posta, przedwczorajszej nocy zostalam zatrzymana przez policje argentynska za spozywanie wina z tak zwanego gwinta na terenie militarnym co czynilam wspolnie z pilotem z porannego rejsu. oops! zadnych znakow nie bylo. ale pol butelki poszlo sie opalac, bo nam ja zabrano zanim pokazalo sie dno :((
...

piątek, 21 listopada 2008

na koncu swiata

Trzy ostatnie dni to prawdziwy hardcore. Innej nazwy tak dobrze pasujacej do sytuacji nie znajduje. Po dwudniowym wysokogorskim trekkingu na maxa, trzeciego dnia spedzilam 4 godziny w autobusie z El Chalten do El Calafate, po czym kolejne 19 godzin w autobusie z El Calafate do Ushuaia. W sumie okolo 1200 km. Wiec jestem na Tierra del Fuego czyli KONCU SWIATA. Powiem Wam, ze ten koniec swiata wcale nie jest taki najgorszy. Cudowne widoki, niesamowita przyroda, wszystko z kazdej strony otoczone oceanem, a jakby dobrze podskoczyc to pewnie widac by bylo przyladek Horn.

Wroce jeszcze na moment do tego trekkingu. Z przykroscia musze sie przyznac ze nie udalo mi sie zdobyc Fitz Roy'a choc bardzo chcialam i staralam sie, zabraklo mi 30 - 40 minut, bo na tyle obliczylam ostatnie 100 metrow na szczyt. Ze lzami w oczach zlazilam na dol, czas biegl nieublaganie, gdybym nie pomylila drogi (stracilam okolo pol godziny) lub wyruszyla ze 40 minut wczesniej mialabym go, bo kondycyjnie bylam w stanie ten wysilek pokonac. Tym bardziej mi przykro. Ale trudno sie mówi, wierze ze to nie jest moja ostatnia górka, no i w koncu mam motywacje by tu jeszcze wrocic ;)


Fitz Roy tuz przed wspinaczka, pozostal niezdobyty, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedzialam


przeprawa przez Rio Fitz Roy


pomiedzy dwoma najwyzszymi szczytami na ciemniejszym tle w dolnej czesci zdjecia, przy zblizeniu, widac bedzie wijaca sie sciezke. doszlam do miejsca gdzie ta wieksza dolniejsza lata sniegu z prawej strony sciezki zbiega sie z nia. potem zegarek nakazal mi powrot, niestety ....
...
Dzisiejszy dzien traktuje lajtowo, drobne sprawunki, pranie - to przede wszystkim! a po poludniu wycieczka krajoznawcza. Jutro park narodowy i kolejny lodowiec, zafunduje sobie tez rejs w poszukiwaniu lwow morskich.
Tak mi sie jeszcze nasunelo, ze wlasciwie to musze Wam powiedziec, ze wszystkiego rodzaju srodki transportu to swietna forma zawierania nowych znajomosci. No bo jak sie jedzie kolo kogos 19 godzin to az glupio nie zagadac, prawda?
Zaskakuje mnie tez ilosc samotnych podroznikow z absolutnie wszystkich czesci swiata. W autobusie poznalam Kalifornijczyka - udalo mi sie wylac na niego sok ananasowy, i nawet sie nie obrazil, ale stworzyla sie okazja do konwersacji, po lodowcu chodzil Wloch, taki zupelnie samiutki, jakby urwany z choinki, spotkalam tez zupelnie samotnego Polaka, Francuzke, Niemke i wielu wielu innych, az nie sposob wyliczyc. Wiec chyba taka forma spedzania wolnego czasu cieszy sie dosc duza popularnoscia, wczesniej jakos nie uswiadamialam tego sobie.
Jeszcze mam jedna prosbe, nie zostawilam adresu do tego bloga naszemu przesympatycznemu koledze Czarkowi, wiec prosze o podrzucenie mu linka, cieszylabym sie bardzo moc go tutaj zobaczyc od czasu do czasu. Z gory dziekuje.
...
p.s. Chile nadal wygrywa :))
...

na koncu swiata

Trzy ostatnie dni to prawdziwy hardcore. Innej nazwy tak dobrze pasujacej do sytuacji nie znajduje. Po dwudniowym wysokogorskim trekkingu na maxa, trzeciego dnia spedzilam 4 godziny w autobusie z El Chalten do El Calafate, po czym kolejne 19 godzin w autobusie z El Calafate do Ushuaia. W sumie okolo 1200 km. Wiec jestem na Tierra del Fuego czyli KONCU SWIATA. Powiem Wam, ze ten koniec swiata wcale nie jest taki najgorszy. Cudowne widoki, niesamowita przyroda, wszystko z kazdej strony otoczone oceanem, a jakby dobrze podskoczyc to pewnie widac by bylo przyladek Horn.

Wroce jeszcze na moment do tego trekkingu. Z przykroscia musze sie przyznac ze nie udalo mi sie zdobyc Fitz Roy'a choc bardzo chcialam i staralam sie, zabraklo mi 30 - 40 minut, bo na tyle obliczylam ostatnie 100 metrow na szczyt. Ze lzami w oczach zlazilam na dol, czas biegl nieublaganie, gdybym nie pomylila drogi (stracilam okolo pol godziny) lub wyruszyla ze 40 minut wczesniej mialabym go, bo kondycyjnie bylam w stanie ten wysilek pokonac. Tym bardziej mi przykro. Ale trudno sie mówi, wierze ze to nie jest moja ostatnia górka, no i w koncu mam motywacje by tu jeszcze wrocic ;)


Fitz Roy tuz przed wspinaczka, pozostal niezdobyty, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedzialam


przeprawa przez Rio Fitz Roy


pomiedzy dwoma najwyzszymi szczytami na ciemniejszym tle w dolnej czesci zdjecia, przy zblizeniu, widac bedzie wijaca sie sciezke. doszlam do miejsca gdzie ta wieksza dolniejsza lata sniegu z prawej strony sciezki zbiega sie z nia. potem zegarek nakazal mi powrot, niestety ....
...
Dzisiejszy dzien traktuje lajtowo, drobne sprawunki, pranie - to przede wszystkim! a po poludniu wycieczka krajoznawcza. Jutro park narodowy i kolejny lodowiec, zafunduje sobie tez rejs w poszukiwaniu lwow morskich.
Tak mi sie jeszcze nasunelo, ze wlasciwie to musze Wam powiedziec, ze wszystkiego rodzaju srodki transportu to swietna forma zawierania nowych znajomosci. No bo jak sie jedzie kolo kogos 19 godzin to az glupio nie zagadac, prawda?
Zaskakuje mnie tez ilosc samotnych podroznikow z absolutnie wszystkich czesci swiata. W autobusie poznalam Kalifornijczyka - udalo mi sie wylac na niego sok ananasowy, i nawet sie nie obrazil, ale stworzyla sie okazja do konwersacji, po lodowcu chodzil Wloch, taki zupelnie samiutki, jakby urwany z choinki, spotkalam tez zupelnie samotnego Polaka, Francuzke, Niemke i wielu wielu innych, az nie sposob wyliczyc. Wiec chyba taka forma spedzania wolnego czasu cieszy sie dosc duza popularnoscia, wczesniej jakos nie uswiadamialam tego sobie.
Jeszcze mam jedna prosbe, nie zostawilam adresu do tego bloga naszemu przesympatycznemu koledze Czarkowi, wiec prosze o podrzucenie mu linka, cieszylabym sie bardzo moc go tutaj zobaczyc od czasu do czasu. Z gory dziekuje.
...
p.s. Chile nadal wygrywa :))
...

poniedziałek, 17 listopada 2008

1 : 0 dla Chile

...Przynajmniej na razie. Po szeciogodzinnej podrozy polaczonej z przekroczeniem granicy chilijsko - argentynskiej dotarlam do kolejnego mojego przystanku, miejscowosci Calafate w Argentynie. Podroz minela szybko, bo w wiekszosci spiaco. Waska szutrowa droga prowadzila do przejscia granicznego (lancuch w poprzek drogi i malutka straznica gdzie stawiaja pieczatki w paszportach). Trzeba bylo wysiasc z autobusu i pokornie odestac w kolejce chyba z godzine, a moze nawet i dwie, juz nawet nie wiem. Kilku osobom skojarzenie przywiodlo na mysl granice polsko - ukrainska. Nie bylam to nie wiem, ale wierze ze jest tam podobnie.
Dlaczego 1:0 spytacie. Chile choc pelne sprzecznosci i rozniace sie na kazdym kroku, praktycznie kazdy region jest po trosze inny (to akurat wyczytalam w przewodniku), zachwycilo mnie, by nie powiedziec rzucilo na kolana. Zwlaszcza jego poludniowy kraniec, tak bardzo rozny od Santiago, Vina del Mar i innych widzianych przeze mnie turystycznych jego zakatkow. To jest po prostu zupelnie inny swiat, inny krajobraz, inny klimat, ludzie wygladaja inaczej i inaczej sie zachowuja. Wszystko jest absolutnie nadzwyczajne i cudowne.
W Puerto Natales mieszkalam w malutkim hostelu prowadzonym przez mlodego chlopaka i jego siostre. Ktoregos wieczoru zagadnal mnie jak przebiega moja podroz, jak mi sie podobalo Santiago itp. Odparlam ze podobalo mi sie bardzo, na co on, ze jemu sie nie podoba. Wiec mowie, jak to? Przeciez to stolica twojego kraju, jestes chilijczykiem. A on mi mowi: ja nie jestem chilijczykiem, jestem patagonczykiem. To zdanie bardzo znamiennie odzwierciedla mentalnosc tych ludzi. Strasznie mi sie to spodobalo. Jest to jedyny region Chile, ktory ma swoja wlasna flage i swoj hymn. Surowy klimat dla twardych ludzi.
Argentyna zas przywitala mnie miasteczkiem u podnoza Andow stworzonym specjalnie dla turystow. Niesamowite jak mozna na cudach natury zrobic taki przemysl. Niewiarygodne i ... po prostu nie fajne! Bylam zdegustowana do szpiku kosci, bo momentami czulam sie jak na promenadzie w Sopocie, a momentami jak na Krupowkach w Zakopanem w samych srodku sezonu. Pierwsze wrazenie zostalo nieco przycmione przez dzisiejszy trekking po lodowcu Perito Moreno. Przewodniki pisza ze to jedyny na swiecie lodowiec ktory sie sukcesywnie, choc powoli powieksza. Pozostaje mi wierzyc ze to prawda. Spacer trwal kilka godzin, oczywiscie z regionalnymi pilotami i oczywiscie zrobil olbrzymie wrazenie.
Jak mi sie uda, wrzuce jeszcze kilka dzisiejszych fotek.


takie cuda trzeba bylo przypiac na nogi, by wejsc na lodowiec


na lodowcu Perito Moreno


w szczelinie (wlazlam tam dobrowolnie :))

Przez kilka najblizszych dni sie nie odezwe, gdyz wyruszam na trekking w wysokie gory z noclegami w schroniskach, gdzie nie ma nic poza lozkami :)
Nastepnie planuje udac sie do najbardziej wysunietego na poludnie zakatku swiata, zamieszkanego przez ludzi. Mam nadzieje za znajde tam jakas kafeje internetowa.
...

1 : 0 dla Chile

...Przynajmniej na razie. Po szeciogodzinnej podrozy polaczonej z przekroczeniem granicy chilijsko - argentynskiej dotarlam do kolejnego mojego przystanku, miejscowosci Calafate w Argentynie. Podroz minela szybko, bo w wiekszosci spiaco. Waska szutrowa droga prowadzila do przejscia granicznego (lancuch w poprzek drogi i malutka straznica gdzie stawiaja pieczatki w paszportach). Trzeba bylo wysiasc z autobusu i pokornie odestac w kolejce chyba z godzine, a moze nawet i dwie, juz nawet nie wiem. Kilku osobom skojarzenie przywiodlo na mysl granice polsko - ukrainska. Nie bylam to nie wiem, ale wierze ze jest tam podobnie.
Dlaczego 1:0 spytacie. Chile choc pelne sprzecznosci i rozniace sie na kazdym kroku, praktycznie kazdy region jest po trosze inny (to akurat wyczytalam w przewodniku), zachwycilo mnie, by nie powiedziec rzucilo na kolana. Zwlaszcza jego poludniowy kraniec, tak bardzo rozny od Santiago, Vina del Mar i innych widzianych przeze mnie turystycznych jego zakatkow. To jest po prostu zupelnie inny swiat, inny krajobraz, inny klimat, ludzie wygladaja inaczej i inaczej sie zachowuja. Wszystko jest absolutnie nadzwyczajne i cudowne.
W Puerto Natales mieszkalam w malutkim hostelu prowadzonym przez mlodego chlopaka i jego siostre. Ktoregos wieczoru zagadnal mnie jak przebiega moja podroz, jak mi sie podobalo Santiago itp. Odparlam ze podobalo mi sie bardzo, na co on, ze jemu sie nie podoba. Wiec mowie, jak to? Przeciez to stolica twojego kraju, jestes chilijczykiem. A on mi mowi: ja nie jestem chilijczykiem, jestem patagonczykiem. To zdanie bardzo znamiennie odzwierciedla mentalnosc tych ludzi. Strasznie mi sie to spodobalo. Jest to jedyny region Chile, ktory ma swoja wlasna flage i swoj hymn. Surowy klimat dla twardych ludzi.
Argentyna zas przywitala mnie miasteczkiem u podnoza Andow stworzonym specjalnie dla turystow. Niesamowite jak mozna na cudach natury zrobic taki przemysl. Niewiarygodne i ... po prostu nie fajne! Bylam zdegustowana do szpiku kosci, bo momentami czulam sie jak na promenadzie w Sopocie, a momentami jak na Krupowkach w Zakopanem w samych srodku sezonu. Pierwsze wrazenie zostalo nieco przycmione przez dzisiejszy trekking po lodowcu Perito Moreno. Przewodniki pisza ze to jedyny na swiecie lodowiec ktory sie sukcesywnie, choc powoli powieksza. Pozostaje mi wierzyc ze to prawda. Spacer trwal kilka godzin, oczywiscie z regionalnymi pilotami i oczywiscie zrobil olbrzymie wrazenie.
Jak mi sie uda, wrzuce jeszcze kilka dzisiejszych fotek.


takie cuda trzeba bylo przypiac na nogi, by wejsc na lodowiec


na lodowcu Perito Moreno


w szczelinie (wlazlam tam dobrowolnie :))

Przez kilka najblizszych dni sie nie odezwe, gdyz wyruszam na trekking w wysokie gory z noclegami w schroniskach, gdzie nie ma nic poza lozkami :)
Nastepnie planuje udac sie do najbardziej wysunietego na poludnie zakatku swiata, zamieszkanego przez ludzi. Mam nadzieje za znajde tam jakas kafeje internetowa.
...

sobota, 15 listopada 2008

pozegnanie z Chile

Niedlugo zdobywanie szczytow tak wejdzie mi w krew, ze zmiast na narty, bede sie udawala na scianke wspinaczkowa :) To byl oczywiscie zart, ale kolejne wedrowki po gorach mam juz za soba, cale szczescie jeszcze wiele ich przede mna. Mowie cale szczescie bo powala mnie po prostu ogrom i piekno gor. Tutejszych zwlaszcza.



Dzis w ramach wytchnienia udalam sie w rejs wycieczkowym stateczkiem po fiordach okalajacych Puerto Natales. Kolejne dwa lodowce urzekly mnie swoja niezwykla uroda. Na pokladzie serwowano mi drinki z lodem z lodowca (kolega zbieral bryly lodu samodzielnie na moich oczach, ktore pozniej razem kruszylismy, wiec wiem na pewno ze to nie zadna sciema). Mam nadzieje, ze bede dzieki temu dlugo mloda i piekna :P
Tego zdania powyzej (to do Sylwii) nie nalezy mowic moim rodzicom, bo znow beda sie martwic, ze naduzywam napojow wyskokowych, ok ?
Jutro w planie przekroczenie granicy i zapewne odezwe sie nastepny raz juz z Argentyny, choc z bolem serca, bo zakochalam sie w Chile i na 100 procent bede plakac opuszczajac ten sliczny i przyjazny kraj. buuuu....


pod lodowcem Serrano


flaga chilijskiej Patagonii (dodaje ją dopiero dziś czyli 4 stycznia 2009 i aż łezka mi się w oku kręci z tęsknoty)

pozegnanie z Chile

Niedlugo zdobywanie szczytow tak wejdzie mi w krew, ze zmiast na narty, bede sie udawala na scianke wspinaczkowa :) To byl oczywiscie zart, ale kolejne wedrowki po gorach mam juz za soba, cale szczescie jeszcze wiele ich przede mna. Mowie cale szczescie bo powala mnie po prostu ogrom i piekno gor. Tutejszych zwlaszcza.



Dzis w ramach wytchnienia udalam sie w rejs wycieczkowym stateczkiem po fiordach okalajacych Puerto Natales. Kolejne dwa lodowce urzekly mnie swoja niezwykla uroda. Na pokladzie serwowano mi drinki z lodem z lodowca (kolega zbieral bryly lodu samodzielnie na moich oczach, ktore pozniej razem kruszylismy, wiec wiem na pewno ze to nie zadna sciema). Mam nadzieje, ze bede dzieki temu dlugo mloda i piekna :P
Tego zdania powyzej (to do Sylwii) nie nalezy mowic moim rodzicom, bo znow beda sie martwic, ze naduzywam napojow wyskokowych, ok ?
Jutro w planie przekroczenie granicy i zapewne odezwe sie nastepny raz juz z Argentyny, choc z bolem serca, bo zakochalam sie w Chile i na 100 procent bede plakac opuszczajac ten sliczny i przyjazny kraj. buuuu....


pod lodowcem Serrano


flaga chilijskiej Patagonii (dodaje ją dopiero dziś czyli 4 stycznia 2009 i aż łezka mi się w oku kręci z tęsknoty)

piątek, 14 listopada 2008

szczyty zostaly zdobyte

Wczoraj pozegnalam przesliczne Punta Arenas i powitalam jeszcze przesliczniejsze Puerto Natales (jesli wolno mi tak troche nie po polsku sie wyrazic). Cudne niewielkie miasteczko nad szafirowa zatoka z dosc duza iloscia turystow. Tutaj czas plynie leniwie :) i baaardzo szczesliwie, przynajmniej takie jest moje pierwsze wrazenie.


gdzies na trasie

Niesamowicie ambitny dzisiejszy plan 20 kilometrowego trekkingu wraz ze zdobyciem podnoza trzech szczytow zostal wykonany z powodzeniem i przy wyjatkowo sprzyjajacej aurze, jesli wziac pod uwage ze przez ostatni miesiac kompletnie nic nie bylo widac z powodu lejacego codziennie deszczu i bardzo silnego wiatru. Jestem wiec szczesciara!


te trzy sliczne szczyty w tle, to wlasnie byl moj dzisiejszy cel

Jednak nic by sie nie udalo gdyby nie...


Cristobal

supersympatyczny superprzewodnik :))

Trzy wieze (Torres del Paine) zdobywa sie podchodzac pod szczyt, reszta nalezy juz tylko do wytrawnych alpinistow - pionowa gladka sciana, przez wiele wiele lat rowniez dla nich byla zupelnie nie do pokonania.
Moja wspinaczka jak i innych nielotòw polegala na kilkunastokilometrowym marszu dosc stromo pd gorke wszelkimi dostepnymi sposobami, rowniez na czworaka, ale to juz pod koniec. Inaczej nie sposob bylo pokonac przeogromnych skalnych glazow, bo nogi wpadaly pomiedzy i momentami tylko rece byly w stanie utrzymac cialo w jako takiej pozycji pozwalajacej zachowac rownowage no i coby nie mowic co najmniej zdrowie. Jestem z siebie dumna, choc taki szybki spacer stromo wzwyz powodowal u mnie nieznane dotychczas walenie serca i notoryczny brak oddechu, wiec momentami mialam po prostu dosc. Po wszystkim myslalam ze nastepnego dnia wcale nie uda mi sie podniesc z lozka, ale... wstalam i co wiecej bez zadnych konsekwencji. A to dziwne!
Laski moje kochane, przepraszam za usuniecie Waszych komentarzy, stalo sie to zupelnie niechcaco i nawet nie wiem w jaki sposob, bo chcialam tylko dopisac swoj a tu siup ... i nie ma! Uzywanie chilijskich komputerow jest rownie nieprzewidywalne jak tez czasem zupelnie niemozliwe (a to z powodu braku literek na klawiszach, badz z powodu zupelnego braku klawiszy...itp.) bardzo prosze Was o wrzucenie ich tam z powrotem. Zalezy mi na tym, w koncu to kawal mojej - z Wasza wydatna pomoca - historii.
...

szczyty zostaly zdobyte

Wczoraj pozegnalam przesliczne Punta Arenas i powitalam jeszcze przesliczniejsze Puerto Natales (jesli wolno mi tak troche nie po polsku sie wyrazic). Cudne niewielkie miasteczko nad szafirowa zatoka z dosc duza iloscia turystow. Tutaj czas plynie leniwie :) i baaardzo szczesliwie, przynajmniej takie jest moje pierwsze wrazenie.


gdzies na trasie

Niesamowicie ambitny dzisiejszy plan 20 kilometrowego trekkingu wraz ze zdobyciem podnoza trzech szczytow zostal wykonany z powodzeniem i przy wyjatkowo sprzyjajacej aurze, jesli wziac pod uwage ze przez ostatni miesiac kompletnie nic nie bylo widac z powodu lejacego codziennie deszczu i bardzo silnego wiatru. Jestem wiec szczesciara!


te trzy sliczne szczyty w tle, to wlasnie byl moj dzisiejszy cel

Jednak nic by sie nie udalo gdyby nie...


Cristobal

supersympatyczny superprzewodnik :))

Trzy wieze (Torres del Paine) zdobywa sie podchodzac pod szczyt, reszta nalezy juz tylko do wytrawnych alpinistow - pionowa gladka sciana, przez wiele wiele lat rowniez dla nich byla zupelnie nie do pokonania.
Moja wspinaczka jak i innych nielotòw polegala na kilkunastokilometrowym marszu dosc stromo pd gorke wszelkimi dostepnymi sposobami, rowniez na czworaka, ale to juz pod koniec. Inaczej nie sposob bylo pokonac przeogromnych skalnych glazow, bo nogi wpadaly pomiedzy i momentami tylko rece byly w stanie utrzymac cialo w jako takiej pozycji pozwalajacej zachowac rownowage no i coby nie mowic co najmniej zdrowie. Jestem z siebie dumna, choc taki szybki spacer stromo wzwyz powodowal u mnie nieznane dotychczas walenie serca i notoryczny brak oddechu, wiec momentami mialam po prostu dosc. Po wszystkim myslalam ze nastepnego dnia wcale nie uda mi sie podniesc z lozka, ale... wstalam i co wiecej bez zadnych konsekwencji. A to dziwne!
Laski moje kochane, przepraszam za usuniecie Waszych komentarzy, stalo sie to zupelnie niechcaco i nawet nie wiem w jaki sposob, bo chcialam tylko dopisac swoj a tu siup ... i nie ma! Uzywanie chilijskich komputerow jest rownie nieprzewidywalne jak tez czasem zupelnie niemozliwe (a to z powodu braku literek na klawiszach, badz z powodu zupelnego braku klawiszy...itp.) bardzo prosze Was o wrzucenie ich tam z powrotem. Zalezy mi na tym, w koncu to kawal mojej - z Wasza wydatna pomoca - historii.
...

wtorek, 11 listopada 2008

kilka fotek :)


Santiago i wszechobecny smog


Uchwycone z okna autobusu


Charakterystyczna zabudowa Valparaiso


Punta Arenas - miasteczko niczym z Przystanku Alaska
(w tle Ciesnina Magellana)

kilka fotek :)


Santiago i wszechobecny smog


Uchwycone z okna autobusu


Charakterystyczna zabudowa Valparaiso


Punta Arenas - miasteczko niczym z Przystanku Alaska
(w tle Ciesnina Magellana)