...31 sierpnia w towarzystwie przyjaciółki udałam się do Wrocławia. Cel - pożegnalny koncert legendarnych Scorpionsów.
Przez całą drogę do Wrocławia lał deszcz i modliłam się w duchu, żeby przestał, chociaż wieczorem, żeby koncert, na który się wybieram, udał się, a ja żebym była szczęśliwa i usatysfakcjonowana, pomimo zmęczenia i tylu przejechanych kilometrów.
...W programie imprezy były trzy grupy, jako pierwszy zaprezentował się Big Cyc, z repertuarem takim jak zawsze, czyli same odgrzewane, acz nieśmiertelne i prześmiewcze kawałki, doskonałe jednak do zabawy, więc zarówno do tańczenia i jak i śpiewania. Występ co rusz urozmaicany był przez Skibę dowcipnymi spostrzeżeniami na temat aktualnej sytuacji społeczno - polityczno - obyczajowej ;) a także mnogością strojów, stosownych do tematyki utworów, przebrań oraz fantazyjnych nakryć głowy. Z ciekawostek dodam jeszcze, że w pewnym momencie muzycy zaapelowali o uwolnienie członkiń zespołu Pussy Riot, których skazanie w Moskwie uznali za przejaw łamania wolności słowa.
Jako drugi zaprezentował się Maciej Maleńczuk. Z przykrością jednak stwierdzam, ze nie wzbudził mojego zainteresowania, chociaż na prawdę chciałam przekonać się do niego jako człowieka, bo do muzyki przecież nie muszę, ale jakoś nie dało rady. Zatem udałyśmy się obie w tym czasie do sektora kateringowego na makaron, ziemniaczki, piwo w deszczu za 7 zł (0,4 l) !!!! (nie kupiłam oczywiście, ale nie z powodu braku kasy, tylko w geście protestu przeciwko zdzierstwu kompanii piwowarskiej "Zamkowe" - uwaga nie pijemy tego piwa ! )
Prasa pisze, że "obie kapele to weterani polskiej sceny muzycznej, w dodatku ich członkowie znani byli ze swojej antysystemowej postawy w czasie PRL-u, co wpasowało się w charakter koncertu". Powiem szczerze, że moim zdaniem tak sobie. Taki karkołomny zlepek nie był dla mnie najszczęśliwszym połączeniem.
...Gdy wybiła 20.30 przemieściłyśmy się ponownie pod scenę, gdzie momentami bardzo zniecierpliwione czekałyśmy na gwiazdę wieczoru, gdyż przerwa dość mocno się przeciągała, a lejący deszcz nie nastrajał pozytywnie. W końcu tuż przed 21.00 zaczęło się ! Rozpoczęli mocnymi heavy metalowymi kawałkami, czym rozgrzali publikę do czerwoności i śmiem twierdzić, że nic im nie ubyło przez te wszystkie lata. Doskonali, perfekcyjni, dopracowani w każdym calu, profesjonaliści i tyle. Zachwyt mój wzbudziły wizualizacje podczas całego występu, ruchoma scena, której część to wzbijała się do góry to spadała w dół, oraz oczywiście plecy i tors perkusisty, wielokrotnie ściągającego koszulkę :) W pewnym momencie zaśpiewali "Send me an Angel" i tutaj stała się rzecz niesamowita, pomimo deszczu w górze pojawił się las rąk z komórkami i chyba nikt nie martwił się czy jego telefon zamoknie czy nie. Później było jeszcze wiele znanych przebojów (Still Loving You, Holiday, You and I, No One Like You itp itd... ) i mnóstwo innych, powodujących gęsią skórkę, a na koniec był też jeden bis z Wind of Change, oczywiście. No i właściwie to tyle. Koncert był wspaniały i od momentu jak tylko się zaczął, ani żaden deszcz, który o dziwo (tak mi się zdawało) padał zawsze obok a nie na nas, nie miał żadnego znaczenia. Liczyłyśmy się tylko my dwie i to co na scenie.
Jako drugi zaprezentował się Maciej Maleńczuk. Z przykrością jednak stwierdzam, ze nie wzbudził mojego zainteresowania, chociaż na prawdę chciałam przekonać się do niego jako człowieka, bo do muzyki przecież nie muszę, ale jakoś nie dało rady. Zatem udałyśmy się obie w tym czasie do sektora kateringowego na makaron, ziemniaczki, piwo w deszczu za 7 zł (0,4 l) !!!! (nie kupiłam oczywiście, ale nie z powodu braku kasy, tylko w geście protestu przeciwko zdzierstwu kompanii piwowarskiej "Zamkowe" - uwaga nie pijemy tego piwa ! )
Prasa pisze, że "obie kapele to weterani polskiej sceny muzycznej, w dodatku ich członkowie znani byli ze swojej antysystemowej postawy w czasie PRL-u, co wpasowało się w charakter koncertu". Powiem szczerze, że moim zdaniem tak sobie. Taki karkołomny zlepek nie był dla mnie najszczęśliwszym połączeniem.
...Gdy wybiła 20.30 przemieściłyśmy się ponownie pod scenę, gdzie momentami bardzo zniecierpliwione czekałyśmy na gwiazdę wieczoru, gdyż przerwa dość mocno się przeciągała, a lejący deszcz nie nastrajał pozytywnie. W końcu tuż przed 21.00 zaczęło się ! Rozpoczęli mocnymi heavy metalowymi kawałkami, czym rozgrzali publikę do czerwoności i śmiem twierdzić, że nic im nie ubyło przez te wszystkie lata. Doskonali, perfekcyjni, dopracowani w każdym calu, profesjonaliści i tyle. Zachwyt mój wzbudziły wizualizacje podczas całego występu, ruchoma scena, której część to wzbijała się do góry to spadała w dół, oraz oczywiście plecy i tors perkusisty, wielokrotnie ściągającego koszulkę :) W pewnym momencie zaśpiewali "Send me an Angel" i tutaj stała się rzecz niesamowita, pomimo deszczu w górze pojawił się las rąk z komórkami i chyba nikt nie martwił się czy jego telefon zamoknie czy nie. Później było jeszcze wiele znanych przebojów (Still Loving You, Holiday, You and I, No One Like You itp itd... ) i mnóstwo innych, powodujących gęsią skórkę, a na koniec był też jeden bis z Wind of Change, oczywiście. No i właściwie to tyle. Koncert był wspaniały i od momentu jak tylko się zaczął, ani żaden deszcz, który o dziwo (tak mi się zdawało) padał zawsze obok a nie na nas, nie miał żadnego znaczenia. Liczyłyśmy się tylko my dwie i to co na scenie.