wtorek, 1 lipca 2014

Krótka bajka o tym

jak przeżyć życie i móc spojrzeć sobie w twarz?
Pytanie to zadaje wielu, ale niewielu potrafi na nie odpowiedzieć, choć wbrew pozorom odpowiedź nie jest wcale aż tak trudna.
Uczciwym być, szczerym być, lojalnym być, wznieść się ponad uprzedzenia... czy to wszystko ?
Poprzez uczciwość człowiek sprawia, że inni obdarzają go zaufaniem wierząc, że w sytuacjach trudnych on ich nie oszuka i nikogo nie wprowadzi w błąd. 
Bez uczciwości nie ma zaufania.
Nieuczciwy człowiek dla osiągnięcia swoich celów, świadomie oszukuje, wykorzystując nas i nasze zaufanie. Dlatego to co jest absolutnie niezbędne w życiu to szczerość działania, lojalność i konsekwencja w podejmowanych decyzjach.
Dożywając starości, można wtedy powiedzieć sobie: byłem uczciwy, dawałem dobro, nikogo nie skrzywdziłem, żyję i umrę w pokoju sam ze sobą. Po prostu szczęśliwy.
Tyle bowiem do nas wraca ile sami dajemy. 

Nie można być uczciwym w połowie. W stosunku do jednej osoby tak, a w stosunku do drugiej osoby nie. Dla jednego biały a dla drugiego czarny? Czyli po prostu jaki? szary? brudny? 

Mam prawo okradać bo ktoś, kiedyś, być może, mnie okradł? Jeżeli wydłubali mi oko to ja też mogę wydłubać? Oko za oko? Czy tak już czasem kiedyś nie było? Czy ludzie się nie zebrali i nie wymyślili jakichś zasad?

A jeżeli pójdę na działki na szaber, ukraść jabłka to jest różnica jeśli zrobię to w hipermarkecie? No ale tylko jedno jabłko, a w pozostałe dni wspomagam Caritas, daję na Owsiaka i wysyłam sms-y do Polsatu czy TVN na chore dzieci. To jestem uczciwa?

A jak ciągnę na lewo prąd ze słupa ale nigdy nic innego nie ukradłam i pomagam starszym ludziom przez ulicę przejść (za darmo oczywiście) to jestem uczciwa?

No i w końcu Tauron, Enea czy inny dostawca to taka wielka korporacja. I do tego państwowa. I jeszcze przesadnie droga. No i mnie okrada. Na bank. To ja ją też. Jestem uczciwa.

Świat jest pełen szmat - już to kiedyś napisałam - nie liczących się z innymi. Dbających tylko o swoje 4 litery egoistów, takich którzy w twarz nam słodzą a za plecami rzucają obelgi, obgadują, znieważają, wykorzystują nas, naszą dobroć, naiwność i szczere serce. I według siebie ... są uczciwi.

Nic na to nie możemy poradzić, możemy jedynie się bronić przed podłością, ignorować gnojków i zakazać im wstępu do naszego świata. 

Antoś Jones - dziękuję
...

wtorek, 4 lutego 2014

co cię nie zabije to cię wzmocni yyy (naprawdę ?)

...Z innych nowych doświadczeń, spróbowałam rzeczy, która dotąd wydawała mi się zupełnie niemożliwa do zrealizowania w moim wykonaniu. Zrobiłam to pierwszy i możliwe że ostatni raz w życiu, ale zgodnie z zasadą "nigdy nie mów nigdy" nie zarzekam się, oczywiście.
No więc dałam się porwać radości ponad tysiąca pozytywnych dusz i pobiłam Rekord Guinessa w morsowaniu. Tak! weszłam do morza Bałtyckiego przy temperaturze powietrza 5C i wody 4C. Poza tym przy tej okazji przeżyłam chwile, które zawsze będę zaliczała do jednych z najpiękniejszych momentów w życiu - niekończąca się 3 dniowa impreza oooch!
Wracając jednak do samego bicia rekordu - warunkiem było zanurzenie się co najmniej do pasa i zostanie tam na jakiś czas (ja podskakiwałam rytmicznie, choć w sumie nie wiem sama dlaczego, bo i tak nic nie czułam przez zmarzniętą skórę).

tzw. domówka, w tym wypadku hotelówka :) - dzień 1
stan lekkiego znieczulenia w lokalnej dyskotece - dzień 2

bal przebierańców popaprańców - dzień 3

tuz przed biciem rekordu - wszyscy w pełnej gotowości

próba generalna - straszne to było :) ale przeżyłam



wtorek, 19 listopada 2013

Kocham Maroko

...Do dziś Maroko śni mi się każdej nocy. Wystarczy, że tylko zamknę oczy. Piękne i szczęśliwe to były wakacje, zwłaszcza, że miałam wielkie szczęście spędzić je w wyjątkowym towarzystwie. Dlatego też chciałabym podziękować moim nowo poznanym przesympatycznym koleżankom, że zechciały mnie przyjąć do swojego grona i spędzić ze mną ten magiczny czas. Wierzę, ze ta znajomość się utrzyma, i że spędzimy razem jeszcze niejedne wakacje.
...Ostatniego dnia w południe autobus przetransportował nas na lotnisko, wczesnym popołudniem z bardzo ciężkim sercem zapakowałam się w samolot i opuściłam Agadir, a kilkadziesiąt minut później również Maroko.
Pozostanie jednak na zawsze w moim sercu, tak samo jak obrazy w mojej głowie: marokańskich róż, tadżinu, od którego nie sposób było się uwolnić, orientalnych zapachów, fantastycznych widoków, przyjaznych ludzi, soczystej przyrody i błękitnego oceanu. I głosu muezina nawołującego ze szczytu minaretu do modlitwy każdego ranka. Nawet żartowałam, że chyba nagram go sobie, bo po powrocie do domu, będzie mi czegoś o 5.00 rano brakowało :)
Z ciekawostek,  w każdym publicznym miejscu, również hotelowym pokoju, znaleźć można było specjalne naklejki wskazujące kierunek do Mekki, by wiadomo było w którym kierunku należy się modlić.
Co mnie jeszcze uderzyło: to widok z okna autobusu i samolotu też. Obojętnie jaki był to region tego kraju, żyzny i urodzajny czy skalisty i piaszczysty. Ziemia podzielona w kwadraciki, a każdy z nich skrzętnie uprawiany, nic nie leżało odłogiem, wszystko zasiane, zasadzone, zaorane, czasem sposobem jak u nas co najmniej kilkadziesiąt lat temu: koń lub osioł i ręczny pług - widziałam to na własne oczy.

:))




tadżin

róza

wielka czwórka

do widzenia Maroko

























piątek, 8 listopada 2013

Bardzo radosna podróż na trasie Essaouira - Agadir

...Tu powinny być chyba same zdjęcia, bo było radośnie, śmiesznie, marzenia się spełniały jak z rękawa sypane...
- Małgosia ty leniuchu, no popisz trochę :) 
- No dooobra, niech już będzie.
Droga z Essaouiry do Agadiru to jak Gwiazdka dla najmłodszych. Mówisz i masz. Choć wcale nie było Mikołaja. 
Ci, którzy marzyli o osiołkach - dostali je, ci co chcieli wielbłądy - oczywiście je mieli, poza tym kozy na drzewach, wizytę marokańskiego ministra rolnictwa z okazji lokalnego święta plonów, urocze widoki, i ocean i góry, i pustynię i cytrynowe oraz pomarańczowe gaje. 
Za każdym razem, kiedy za oknem autobusu działo się coś ciekawego -  pasażerowie wznosili chóralny okrzyk "siiku" i kierowca wiedział, że MUSI się zatrzymać.
Taka była ta podróż.
Późnym popołudniem dojechaliśmy do Agadiru, ostatnie zakupy czyli: marokańskie wino (wciąż stoi nieotwarte !), herbata, słodycze, pamiątki ... ostatnia kolacja, spacer po okolicy i nocleg. 
A jutro w południe przyjdzie mi opuścić ten piękny i gościnny kraj :((

stado wielbłądów na plaży

berberyjski taniec


ja, morze i góry - co za  piękna kombinacja

szkoda mi go trochę było, ale nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności


jak one tam wlazły łobuzy jedne














czwartek, 7 listopada 2013

Cudowna Essaouira / As-Sawira / Mogador

...W przedostatni dzień Marokańskich Wakacji pojechaliśmy do Essaouiry czyli po arabsku i berberyjsku As-Sawiry. Essaouira  to nazwa francuska, wcześniej jednak miasto to nosiło nazwę Mogador. Najpopularniejszym i najbardziej fotogenicznym obiektem przyciągającym rzesze turystów są masywne fortyfikacje miejskie wzdłuż wybrzeża Oceanu Atlantyckiego, skąd rozciąga się wspaniały widok na Wyspy Purpurowe. A było to tak:
Na terenach współczesnej As-Sawiry Portugalczycy wznieśli w 1506 roku fortecę Castelo Real de Mogador. W XVIII wieku tutejszy port stał się prężnym ośrodkiem handlu międzynarodowego - jedynym zresztą marokańskim portem na południe od Tangieru, do którego mogły zawijać w celach handlowych europejskie statki. Dzięki temu w okolicy osiedlili się wówczas rożnej maści arabscy, europejscy oraz afrykańscy kupcy. I pomimo różnych kolei losu, miasto to zachowało kupiecki charakter, co widać na wszystkich jego ulicach. 
Z rzeczy bardzo ciekawych - w As-Sawira każdego roku w czerwcu organizowany jest Festiwal Muzyki Afrykańskiej, który zyskał  miano marokańskiego Przystanku Woodstock - czyli taki swojski akcent :)
Essaouira utkwi mi w pamięci na zawsze pięknym słońcem, orzeźwiającą bryzą, do bólu czyściutkimi uliczkami, uprzejmymi i w żadnym wypadku nie nachalnymi sklepikarzami, i pewnym berberyjskim staruszkiem handlującym wraz z żoną aromatycznymi ziołami i przyprawami. Nazwy wielu z nich były dla mnie nieodgadnione jak na przykład "Ras el Hanout", ale tylko do chwili powrotu do domu, bo później to już tylko "google.pl" i wszystkie moje wątpliwości zostały natychmiast rozwiane :) 
Zatem weszłyśmy wraz z koleżanką do niepozornego sklepiku, gdzie wspomniany wyżej pan nas powitał szerokim uśmiechem i nienaganną angielszczyzną, obsłużył w mgnieniu oka a na koniec poczęstował naturalną szminką w kamieniu, w kształcie małego podstawka na kwiaty :)
Na innych niezliczonych straganach czekały na nas przepyszne oliwki, różnego rodzaju owoce i warzywa oraz przekolorowe tekstylia.

łodzie rybackie na w miejskim porcie

Jedna z urokliwych handlowych uliczek

































 

fortyfikacje oraz oręż :)









środa, 6 listopada 2013

Cały dzien w autobusie oraz Uzud na osłodę

...Po upojnej wizycie w mega kolorowym Fezie, ze świadomością zbliżającego się nieuchronnie końca tej niesamowitej przygody, smutno zasiadłam wczesnym rankiem na swoim - od tygodnia tym samym, miejscu w autokarze. 
Przygotowana na całodzienna jazdę, zaopatrzona w mp3, ciekawa widoków smętnie zerkałam przez szybę. Kierowca uprzejmie wiózł nas przed siebie, mijając Beni Mellal - małe miasteczko położone na skraju lasów oliwnych, które z uwagi na smutek i nostalgię mnie ogarniającą, nie wzbudził mego zainteresowania. Tak samo jak ogromne połacie drzewek agranowych i co rusz wytwórni olejków z nich pochodzących.
I kiedy już myślałam, że nic fajnego tego dnia się nie wydarzy - bingo - niespodzianka - a nawet cały zestaw niespodzianek, jakby na życzenie, na zawołanie! Oprócz wspaniałych krajobrazów Atlasu Średniego, oczywiście. 
Berberyjskie wioski były tego dnia dla nas nadzwyczaj uprzejme, w końcu witaliśmy nowy rok 1435-ty. Zamiast pisać wolę to pokazać, i to wszystko zupełnym psim swędem czyli przypadkiem się zdarzyło.

krajobraz Atlasu Średniego

berberyjskie święto, to było coś ekstra

cuda prawda?

bliskie spotkania z dziko żyjącymi małpkami w Uzud

wodospad Uzud już po zmroku

mój nabytek za cale 200 dirhamów - berberyjski  kaftan z wełny wielbłąda





wtorek, 5 listopada 2013

Fez lub Fès z niespodziankami i przyjemnościami

...Nareszcie cały dzień w jednym miejscu! Taki sobie luksus, ale za to miejsce ze wszech miar warte tegoż luksusu. Fez, bo o nim mowa to przede wszystkim niesamowita medyna. Wchodząc w nią nie sposób przewidzieć jakie niespodzianki czekają w środku. A tam czeka zaklęty orient. Jak już napisałam wcześniej na facebook-u, charakter tego miejsca tworzą przede wszystkim wąziutkie uliczki. Przewodnik śmiał się, że amerykanki w nich się nie mieszczą, wiec nie nadają się na żony dla Marokańczyków ;D Przechodząc przez jedną z wielu bram prowadzących do medyny, wchodzi się jakby do innego świata. Takiego, w którym czas zatrzymał się kilka wieków temu. To dosłownie plątanina ulic, z których żadna nie ma ani nazwy ani numerów.
Ten super labirynt to 90 km uliczek - według przewodników uliczek jest aż 9 tysięcy - gdzie można zgubić się w ciągu kilku sekund (koleżanka E. coś wie na ten temat :)). Budynki z zewnątrz brudne i zaniedbane, aż zatykają bogactwem wnętrz. Na każdym kroku umorusane dzieciaki, rzemieślnicy i pracownicy przeróżnych warsztatów oraz objuczone kolorowe osiołki. Klimatu dopełnia zewsząd dobiegająca lokalna muza z wibrującymi głosami ;)
Co bogatsi kupcy mają sklepy, a nie stragany. Wielkie, pełne luksusowych towarów, skór, biżuterii, srebra, kamieni, tkanin, ubrań oraz ręcznie tkanych dywanów. Do tych wszystkich miejsc obowiązkowo pójść musieliśmy - taki deal miedzy kupcami a firmą, w której zakupiłam tę wycieczkę.  Poza tym jest to obowiązek naszego lokalnego przewodnika, nałożony na niego przez króla. Prawo mówi, że gdyby omijał takie miejsca, straciłby możliwość pracy jako przewodnik. Sklepy mają utarg, płacą podatki do królewskiej kasy, a przewodnik dostaje swoją dolę od każdych zakupów, które zrobią jego turyści czyli my (czego byłam naocznym świadkiem).
Medyna w Fezie jest największa na świecie, dlatego zmęczyła mnie nieco ta bieganina od jubilera, przez garncarza, garbarnię i tak dalej i tak dalej. Czas osładzał mi nasz przewodnik, z którym gawędziłam po hiszpańsku i który w ostatnim momencie ochronił mnie przed poważną kontuzją głowy :) gdyż zapatrzona pod nogi, nie zauważyłam potężnej poprzecznej belki w poprzek uliczki. Ucierpiały tylko okulary :/ ale przeżyły. Tenże przystojniak, już po zwiedzaniu, próbował swojego szczęścia zapraszając mnie i moje koleżanki do mega wypasionego mercedesa, gdy wszyscy wycieczkowicze zniknęli już w hotelu. Niestety pomysł ten nie wzbudził naszego entuzjazmu .... i przystojniak smutno pojechał samotnie... chyba do domu :) My zaś, jak co wieczór, rozpracowałyśmy flaszeczkę w hotelowym pokoju. Tak, na lepszy sen :)

przystojniak we własnej osobie

medyna prawie z lotu ptaka

garncarz przy pracy

a tu jego końcowe wyroby
garbarnia, kadzie pełne farb do skór i moczu gołębiego do ich wyprawiania

metaloplastyka - wszystko ręcznie dłutkiem i młoteczkiem robione

efekt końcowy

sklep z ekskluzywną odzieżą, a w nim Małgosia na bogato

warsztat tkacki








poniedziałek, 4 listopada 2013

Meknes oraz Volubilis w jeden dzień

...Wczesnym rankiem, co już prawie wrosło w tradycję wycieczki :), opuściliśmy Rabat (co niektórzy z wielką ulgą, ale jeśli chodzi o mnie - to na prawdę nie miałam na co narzekać :)), i udaliśmy się do Meknes – królewskiego miasta wpisanego na Listę Unesco, zwanego Wersalem Maroka.
...W Meknes oprócz warownych murów i niesamowitych bram - między innymi Bab al-Mansour, odwiedziłam mauzoleum Moulaya Ismaila – jednego z najokrutniejszych sułtanów. No i poświęcę chwilę temu okrutnikowi w moim blogu. 
Stara część miasta otoczona jest aż przez trzy warstwy przeogromnie grubych murów wzniesionych przez tegoż Mulaj Ismaila. Zbudował je by bronić się przed najeźdźcami. Prawdziwa twierdza nie do zdobycia. Nawet dziś byłby kłopot ze wspięciem się na ich szczyt. Za czasów sułtana "ogrodzenie” to liczyło podobno blisko 40 km, żeby je obejść trzeba by iść cały dzień. Przy pracach budowlanych zatrudniani byli niewolnicy, także chrześcijanie, oraz jeńcy wojenni, nikt nie troszczył się specjalnie o ich los. Gdy opadali z sił, byli osobiście ścinani przez władcę, a ich ciała oraz krew ... mieszano z materiałem budowlanym.
W środku zaś tych niezwykłych fortyfikacji mieściły się rezydencje królewskie, pałace, gigantyczny basen, wspaniałe ogrody z krużgankami, wielkie stajnie z osobnymi pomieszczeniami specjalnie do karmienia  przeogromnej liczby koni. 
Był także harem, w którym mieszkało kilkaset sułtańskich nałożnic, strzeżonych przez eunuchów, które urodziły swemu panu kilkuset synów. Jeśli wierzyć legendzie, córek nie liczono, gdyż były zabijane je zaraz po urodzeniu.
Mulaj Ismail - bardzo czuły na kobiece wdzięki, gościł w swojej sypialni piękności z całego świata. Podobno zażądał nawet ręki córki francuskiego która - Ludwika XIV. Król Słońce oczywiście odmówił, a sułtan ponoć był niepocieszony.
Po wizycie w świętym mieście Moulay Idriss udaliśmy się do Volubilis - czyli ruin starożytnego miasta z kompleksem najważniejszych rzymskich wykopalisk wpisanych na listę Unesco. Na terenie tychże wykopalisk widoczne są pozostałości murów obronnych, forum, kapitolu (będącego kopią świątyni Jowisza w Rzymie), termy oraz łuk triumfalny i domy mieszkalne. W wielu pomieszczeniach widoczne są starożytne rzymskie mozaiki. Prace odkrywkowe trwają nadal, a to wszystko zostało zasypane przez gigantyczne trzęsienie ziemi w XVII wieku o ile dobrze pamiętam.

Meknes

stołówka dla koni Mulaj Ismaila

bardzo bogate zdobienia

Volubulis

mój pokój w hotelu, pełen wypas :)







niedziela, 3 listopada 2013

Casablanca i Rabat w pigułce

...Kilka godzin w autokarze i ponownie wybrzeże Atlantyku i ... Casablanca... największe miasto Maroka i jedno z czterech największych w Afryce. Po wczorajszym dniu byłam dość sceptycznie nastawiona, gdyż nie sądziłam, że jakiś zakątek może wywrzeć na mnie większe wrażenie niż Marrakesz. Na moje szczęście pomyliłam się! Casablanca rzuciła na kolana. Przepiękne, cudowne, bogate miasto, porażające przepychem i jakże oryginalną architekturą neomauretańską i art déco. I rzeczywiście białe.
...Na uwagę moją zasłużył potężny meczet Hassana II. Zbudowany w oceanie, fale rozpryskujące się wkoło, wszechobecna bryza, to było coś. Jest to jedyny meczet, który zwiedziłam od środka, do innych nie wolno było wchodzić niewiernym :) Meczet Hassana II jest trzecim największym meczetem na świecie (ustępuje tylko temu w Mekce i tylko jeszcze jednemu, nie pamiętam gdzie, wiem jedynie, ze oba te największe meczety znajdują się na terytorium Arabii Saudyjskiej) – w głównej sali modlitewnej może zmieścić się 25 tysięcy muzułmanów! a na jego dziedzińcu kolejne 80 tysięcy! Do świątyni przylega minaret o wysokości 210 metrów!! co czyni go najwyższym minaretem na świecie i najwyższą budowlą w Maroku. Meczet nie posiada klimatyzacji, ale - uwaga - posiada otwierany dach, po to by wierni, mogli podziwiać boski ocean i nieboskłon i czuć się tym samym bliżej Allaha. Po meczecie dreptałam oczywiście na bosaka, na buty dostałam specjalną foliową reklamówkę.

Po tych wszystkich doznaniach, również duchowych, autokar zawiózł mnie do Rabatu - administracyjnej stolicy Maroka, gdzie po kilkugodzinnym zwiedzaniu zakotwiczyłam się w hotelu na nocleg.
Rabat pozostał mi w pamięci głównie z  Mauzoleum Muhammada V i malowniczej Kasba al-Udaja, gdzie wąskie uliczki i biało niebieskie domy sprawiały wrażenie, to całkiem grecki krajobraz. W Kasba al-Udaja piłam aromatyczną marokańską herbatę z gałązką świeżej mięty w środku, uwaga! najlepszą w trakcie całej mojej podróży, również tam - niestety - zostałam "napadnięta" przez marokańskie kobiety malujące henną. Obroniłam się dzielnie!


Meczet Hassana II

Małgosia w skarpetusiach

Minaret był tak wielki, że nie mieścił się w kadrze

bulwar w Casablance

wejście do Mauzoleum Muhammada V było dobrze strzeżone






sobota, 2 listopada 2013

Atlas + Marrakesz

...Wszystkim, którzy martwili się, że nie piszę, odpowiadam - żyję i mam się dobrze. Po prostu w hotelach, gdzie pytałam o kawiarenki internetowe, obsługa odpowiadała mi, ze nie, nie ma żadnej w pobliżu, ale w ogóle o co chodzi, przecież jest darmowe wi-fi praktycznie wszędzie (hotele, restauracje, baseny, mcdonaldy itp) i mogę z niego korzystać używając swojego smartfona ... I tu pojawił się problem. Niestety na smartfonie nie da się pisać bloga, zajęło by mi to całą noc. Dlatego też uzupełniam informacje z dwutygodniowym poślizgiem.
...Do rzeczy.
...Organizator wycieczki napisał o Maroku:
Tajemnicze królestwo, nazywane Krajem Zachodzącego Słońca od lat przyciąga jak magnes turystów z całego świata. Intryguje mieszanką kultur, orientalną architekturą, majestatycznymi krajobrazami i tajemniczymi kazbami. W programie wyprawy same perły Maroka: najsłynniejsze miasta Maghrebu, Rabat z wyraźnymi wpływami francuskimi, przepiękny Meknes, kosmopolityczna Casablanca, magiczny Marrakesz z tonącym w kolorach i zapachach placem Dżamaa Al Fna oraz wiele więcej.
...Spodobał mi się ten opis. Do tej pory moja wiedza na temat Afryki północnej i zachodniej była w zasadzie żadna, więc zaintrygowana wsiadłam rankiem w Agadirze, wraz z innymi wycieczkowiczami, do autokaru, by się już z nim nie rozstać do końca mojej wyprawy.
Przedpołudnie upłynęło na transporcie przez góry Atlas do Marrakeszu, gdzie bez reszty, aż do wieczora, pochłonęła mnie czynność zwiedzania dawnej stolicy Maroka, podobno określanej Perłą Południa. Na dzień dobry uderzyły mnie stare potężne mury oraz przepiękny XIX-wieczny pałac El-Bahia. Zahaczyliśmy o niesamowity wręcz ogród Majorelle, z cudowną tropikalną soczysto zieloną roślinnością (bugenwille, bambusy, hibiskusy oraz ponad 1800 gatunków kaktusów), no i z domem słynnego projektanta mody Yves’a Saint-Laurenta. Potem był jeszcze spacer po Unesco-wej medynie, najcudowniejszym na świecie zadaszonym rynku, przesiąkniętym wręcz zapachami potraw, roślin i przypraw, które odurzały spacerujących. Sprzedawcy częstowali swoimi produktami, słodyczami, oliwkami itd :), bo nie jestem w stanie wymienić mnogości znajdujących się tam towarów. Pochodziłam tez po Dżamaa Al-Fna – placu Cudów, gdzie zastał mnie zmierzch i gdzie po raz pierwszy spróbowałam afrykańskiego świeżo wyciskanego soku z pomarańczy. Jest to największy plac na marrakeskiej medynie i jednocześnie największa atrakcja turystyczna miasta. Za dnia, plac jak plac, wieczorem zamienia się w istny jarmark cudów pełen egzotycznych dźwięków, rytmów i zapachów. Można tu spotkać zaklinaczy węży, akrobatów, żonglerów, berberyjskich legendziarzy i sprzedawców szczęścia.


rany ! gdzie ja jestem ?

Jardin Majorelle jak oaza na pustyni

panienka z okienka ?

Marrakesz - rynek spożywczy

a tu jego część konfekcyjna :)
Berberyjscy muzycy napotkani w restauracji, umilali posiłek swoim "śpiewem"

krajobraz