wtorek, 5 listopada 2013

Fez lub Fès z niespodziankami i przyjemnościami

...Nareszcie cały dzień w jednym miejscu! Taki sobie luksus, ale za to miejsce ze wszech miar warte tegoż luksusu. Fez, bo o nim mowa to przede wszystkim niesamowita medyna. Wchodząc w nią nie sposób przewidzieć jakie niespodzianki czekają w środku. A tam czeka zaklęty orient. Jak już napisałam wcześniej na facebook-u, charakter tego miejsca tworzą przede wszystkim wąziutkie uliczki. Przewodnik śmiał się, że amerykanki w nich się nie mieszczą, wiec nie nadają się na żony dla Marokańczyków ;D Przechodząc przez jedną z wielu bram prowadzących do medyny, wchodzi się jakby do innego świata. Takiego, w którym czas zatrzymał się kilka wieków temu. To dosłownie plątanina ulic, z których żadna nie ma ani nazwy ani numerów.
Ten super labirynt to 90 km uliczek - według przewodników uliczek jest aż 9 tysięcy - gdzie można zgubić się w ciągu kilku sekund (koleżanka E. coś wie na ten temat :)). Budynki z zewnątrz brudne i zaniedbane, aż zatykają bogactwem wnętrz. Na każdym kroku umorusane dzieciaki, rzemieślnicy i pracownicy przeróżnych warsztatów oraz objuczone kolorowe osiołki. Klimatu dopełnia zewsząd dobiegająca lokalna muza z wibrującymi głosami ;)
Co bogatsi kupcy mają sklepy, a nie stragany. Wielkie, pełne luksusowych towarów, skór, biżuterii, srebra, kamieni, tkanin, ubrań oraz ręcznie tkanych dywanów. Do tych wszystkich miejsc obowiązkowo pójść musieliśmy - taki deal miedzy kupcami a firmą, w której zakupiłam tę wycieczkę.  Poza tym jest to obowiązek naszego lokalnego przewodnika, nałożony na niego przez króla. Prawo mówi, że gdyby omijał takie miejsca, straciłby możliwość pracy jako przewodnik. Sklepy mają utarg, płacą podatki do królewskiej kasy, a przewodnik dostaje swoją dolę od każdych zakupów, które zrobią jego turyści czyli my (czego byłam naocznym świadkiem).
Medyna w Fezie jest największa na świecie, dlatego zmęczyła mnie nieco ta bieganina od jubilera, przez garncarza, garbarnię i tak dalej i tak dalej. Czas osładzał mi nasz przewodnik, z którym gawędziłam po hiszpańsku i który w ostatnim momencie ochronił mnie przed poważną kontuzją głowy :) gdyż zapatrzona pod nogi, nie zauważyłam potężnej poprzecznej belki w poprzek uliczki. Ucierpiały tylko okulary :/ ale przeżyły. Tenże przystojniak, już po zwiedzaniu, próbował swojego szczęścia zapraszając mnie i moje koleżanki do mega wypasionego mercedesa, gdy wszyscy wycieczkowicze zniknęli już w hotelu. Niestety pomysł ten nie wzbudził naszego entuzjazmu .... i przystojniak smutno pojechał samotnie... chyba do domu :) My zaś, jak co wieczór, rozpracowałyśmy flaszeczkę w hotelowym pokoju. Tak, na lepszy sen :)

przystojniak we własnej osobie

medyna prawie z lotu ptaka

garncarz przy pracy

a tu jego końcowe wyroby
garbarnia, kadzie pełne farb do skór i moczu gołębiego do ich wyprawiania

metaloplastyka - wszystko ręcznie dłutkiem i młoteczkiem robione

efekt końcowy

sklep z ekskluzywną odzieżą, a w nim Małgosia na bogato

warsztat tkacki








1 komentarz:

adadi pisze...

Fajne fotki!
Mnie tez udalo sie tam zbladzic...
A wiesz, ze w Losnie na polce wciaz stoja 2 kolorowe kubki ze slawnej feskiej porcelany..?:)