No i nadszedł w końcu ten dzień. Upragniony i od miesięcy wyczekiwany. A ja zamiast skakać z radości do sufitu, znalazłam się w skrajnej desperacji. Okazało się bowiem, że NIE MIESZCZĘ SIĘ DO PLECAKA!!!
Cóż ... Opróżniłam plecak jeszcze raz i zredukowałam znacznie ilość bielizny (w końcu po co mi bielizna w Patagonii :p), wyrzuciłam też kilka innych zbędnych drobiazgów jak szalik i spodnie dresowe. Na tyle skutecznie, że zmieściła się w to miejsce bluza i jeszcze jest luz :). Twierdzę, że Ada po prostu ma rację, najważniejszy jest paszport i portfel, a reszta ... sama się jakoś ułoży.
Pocieszona nieco marzę już tylko, żeby przytulić policzek do poduszki i obudzić się za kilka godzin w radosnym nastroju, gotowa do wyjazdu.
Dziękuję raz jeszcze wszystkim przyjaciołom, którzy przyczynili się do mojego wyjazdu lub wspomogli mnie wspaniałomyślnie różnymi niezbędnymi przedmiotami, także tym, którzy wspierali mnie duchowo w chwilach rozterki i rezygnacji, a takie zdarzały mi się, im bliżej wyjazdu, tym częściej. Będę o Was myślała i obiecuję, że postaram się pisać tak często jak to tylko będzie możliwe.
Wasza małgosia :*
2 komentarze:
no co Ty??? nie wzielaś koronkowej bielizny do Patagonii???? Ajaj, martwie sie o Twoje samopoczucie... czytałam w gazecie, ze jak kobieta ma koronkowa bilelizne na sobie a na wierzchu choćby worek to i tak czuje sie bardzo sexy;)
Prześlij komentarz